Do tego celu doskonale nadaje się wysokociśnieniowa lampa rtęciowa (pot. rtęciówka), która jeszcze nie tak dawno, bo w latach osiemdziesiątych XX w., oświetlała ulice i osiedla rozległych połaci ZSRR (rtęciówki używane były powszechnie w roli oświetlenia ulicznego). Lampa składa się z dwóch szklanych baniek, zewnętrznej i wewnętrznej, przy czym zewnętrzna bańka wykonana jest ze szkła pochłaniającego ultrafiolet, natomiast wewnętrzna - ze szkła kwarcowego (i ją to właśnie mamy zamiar wykorzystać).
Zewnętrzną bańkę rozbijamy (czynność tę koniecznie należy wykonywać na świeżym powietrzu, ponieważ przestrzeń pomiędzy bańkami wypełniona jest parami rtęci). Wewnętrzną bańkę oczyszczamy dowolną dostępną metodą (można to zrobić pędzelkiem, a ostatecznie można opłukać bańkę wodą, pamiętając przy tym, aby ją dokładnie wysuszyć przed użyciem). Rtęciówkę podłączamy do napięcia 220 V poprzez dławik, ponieważ po rozgrzaniu się gazu w bańce wewnętrznej dochodzi do wyładowania łukowego. Opór w łuku elektrycznym zmierza do zera, a natężenie prądu w tym samym czasie staje się bliskie nieskończoności (prawo Ohma). Mówiąc krótko, włączenie lampy bez dławika może spowodować niewielką eksplozję, a odłamki rtęciówki będzie trzeba sprzątać przy pomocy miotełki i szufelki. Najlepiej będzie zastosować statecznik znajdujący się w komplecie z lampą (rtęciówki nigdzie i nigdy nie były stosowane bez tej niezbędnej części). Jeśli trafi się wam lampa bez dławika, to można wykorzystać statecznik ze starych jarzeniówek - w nowszych dławik nazywany jest układem stabilizacyjno-zapłonowym. W moim przypadku właśnie tak jest to zrobione: rtęciówka o mocy 160 W z dławikiem 80 W. Przy takiej modyfikacji kość pamięci EPROM kasowana jest w ciągu około 5 minut, czasami zdarza się konieczność wykonania dodatkowego, co najwyżej 5-minutowego, naświetlania. I ostatnia kwestia: podczas pracy z rtęciówką bez zewnętrznej bańki należy koniecznie pamiętać o tym, że mamy do czynienia z silnym promieniowaniem ultrafioletowym. Nie wolno zbyt długo patrzeć na włączoną lampę, bo może to grozić zapaleniem spojówek i oczy będą boleć jak po spawaniu bez maski!!!
W trakcie montażu układów scalonych z dużą ilością koncówek do powierzni płytek drukowanych (przy użyciu lutownicy) pojawia się pewien dylemat: nie stosować podstawki, co spowoduje problemy w momencie wylutowywania, czy też zamontować scalaka na podstawce, co w najmniej odpowiednim momencie może prowadzić do braku styku pomiędzy układem a podstawką. Jednakże istnieje trzeci sposób montażu, a mianowicie taki: bierzemy jednożyłowy przewód miedziany o średnicy od 0,3 do 0,5 mm, zdejmujemy z niego izolację (jeśli takowa jest), cynujemy, tniemy na kawałeczki (będą to nasze końcówki) długości około 1 cm. Ilość końcówek powinna być równa ilości styków układu scalonego. Wlutowujemy w płytkę drukowaną nasze "piny" w miejscu, gdzie znalazłyby się styki układu. Następnie do wlutowanych pinów przylutowujemy układ scalony (szczęśliwie każdym z pinów można manipulować z osobna). Cóż zatem otrzymaliśmy? Idealny styk (jak w przypadku braku podstawki). Jeśli musimy wylutować scalaka... to nie ma z tym kłopotu!!! Odlutowujemy i odginamy jeden pin, następnie drugi i trzeci... A co najważniejsze, nie nadwyrężamy ani płytki drukowanej, ani też układu. Na koniec dwa negatywne aspekty naszej metody: